niedziela, 1 czerwca 2014

Amsterdam / dzień pierwszy

Postcard from anywhere - Amsterdam

"Tylko nie wsiadaj do żadnego obcego samochodu" - powiedziała mi mama dzień wcześniej na pożegnanie. Jest 14 maja, jadę trasą E25 z trzema mężczyznami. Nieznajomymi.

Wylądowaliśmy w Eindhoven w czasie burzy. Nie jakiejś tam zwykłej mżawki ale takiej prawdziwiej, wiecie z piorunami, gradem i całym tym chaosem dookoła. Kiedy w jednym momencie jesteś ponad chmurami, słońce nieprzyzwoicie daje po oczach, a za sekundę otacza cię gęsta szarość, możesz doznać szoku i stwierdzić, że nikt na Ziemi nie ma większych zaburzeń dwubiegunowych od Matki Natury.
W każdym razie wylądowaliśmy bezpiecznie, samolot się nie pośliznął, nie wywinął fikołka, nie uderzył w brzozę. Były więc gromkie brawa, radość i łzy w oczach. Serio.

Musieliśmy jednak chwilę poczekać na obsługę lotniska, aż trochę się uspokoi by wydostać się z samolotu. W tym czasie ucieka bus do Amsterdamu. Kiedy w końcu opuściliśmy naszego Boeinga  na zewnątrz było już znośniej, a ja miałam całe mnóstwo czasu do następnego autobusu. Postanowiłam w międzyczasie spróbować złapać stopa, pierwszy raz w życiu.

Nawet nie zdążyłam zacząć się martwić, co złego może spotkać samotne 159 centymetrowe dziewczę, kiedy w drodze na wylotówkę do Amsterdamu poznaję dwóch Turków, którzy podobnie jak ja chcą szybko i tanio dostać się do miasta. Zawieramy umowę, że ja będę się uśmiechać i przyciągać kierowców, a oni w razie porwania będą mnie bronić.
Śmiejemy się i rozmawiamy o tym skąd jesteśmy, dokąd zmierzamy, co robimy w życiu. Po jakimś czasie zatrzymuje się Charles, na oko miał z 50 lat i mimo, że mieszka poza miastem zgodził się zawieźć nas do samego centrum. Zapytany czemu nie mieszka w Amsterdamie odpowiada "Daj spokój, mam żonę i dzieci, trzymam się z daleka od tego miejsca, to dobre dla młodych ludzi". Pozostała dwójka towarzyszy pojednawczo wymienia spojrzenia. W czasie drogi Charles opowiada nam o Warszawie sprzed moich narodzin, chłopaki snują o kolejnych punktach swojego Eurotripu i praktycznie jesteśmy na miejscu. W okolicach Flower Market uśmiecham się sama do siebie na myśl o pięciu dniach, które czekają na mnie w tym pięknym mieście.